15 kwi Rozmowa z Włodkiem Klimczakiem, twórcą Marzenia Admirała
W roku 2016 podczas warsztatów filmu dokumentalnego projektu Laboratorium Rejs poznaliśmy niesamowitego człowieka, który towarzyszył nam podczas pięciu rzecznych tygodni i dzielił się swoim ciepłem, spokojem i pasją do życia. Włodek Klimczak, bo to o nim mowa, opowiada o tym, czego nauczyła go rzeka, jak zrealizował jedno ze swoich marzeń – Marzenie Admirała oraz kogo spotkał pod sklepem w jednej z małych miejscowości. Zapraszamy do oglądania i lektury inaugurując tym samym cykl #wodniackiehistorie.
Włodku, jak byś wytłumaczył komuś, kto z wodą niewiele ma wspólnego, kim jest wodniak?
Wodniak to po prostu człowiek związany z wodą, bardziej szczegółowo tego określenia można użyć w odniesieniu do turysty wodnego, kogoś kto pracuje przy wodzie, łodziarzy, tych, którzy zawodowo pływają. Kolejne słowo: żeglarz, od żeglowania, nie wszyscy wiedzą, że można być żeglarzem żaglowym ale też i motorowym. A propos żeglowania taka anegdota – znajomy opowiada jak rano wstaje, jedzie na łódkę, która stoi w hangarze na lotnisku, włącza ogrzewanie, siada na niej, parzy sobie kawę, pije, coś tam grzebie, psuje, denerwuje się, wraca do domu, zastanawia się jak by to naprawić i mówi: no, pożeglowałem w tym tygodniu.Jeszcze z innej strony wodniacy to wszyscy ci, którzy dostrzegają urok wody, chcą integrować się z rzeką, poddać jej nurtowi. Zawsze mówię, że prawdziwych wodniaków poznaje się po zachowaniu, nie po czapce z napisem kapitan. Ktoś podczas mijania zwalnia, żeby nie stworzyć dużej fali, bo wie, że na drugiej łódce może właśnie ktoś inny gotuje obiad i nie chce powylewać zupy z garnków; kto, kto nie będzie parkował na środku, żeby wszystkim zająć miejsce; ktoś, kto szanuje innych. Bardzo takich ludzi cenię i zauważam.
Wszyscy jesteśmy wodniakami, woda jest dla wszystkich, cieszmy się nią!
Twoje pierwsze wspomnienie związane z rzeką?
Nie wiem, kiedy dokładnie zacząłem żaglować. Swego czasu byłem bardziej harcerzem niż żeglarzem, ale z uwagi na potrzeby patenty zdobywałem szybciej niż umiejętności (śmiech).
Mam taki obraz przed oczami: 15-letni chłopak. Po obozach trzeba było odstawić łódki, ale najpierw trzeba było ocenić drogę. Jezioro przeobrażało się w rzeczkę. Przed nami rozpościerały się dwa zakręty. Żadnej mapy, żadnej wiedzy. Mam w głowie widok tej rzeki i ten niepokój, ekscytację, co będzie za zakrętem, czy przepłyniemy? Takie sam na sam z rzeką. To była całodobowa wyprawa, łódka wiosłowa, droga do Charzykowych, nie udało się.
Obdarzono mnie wtedy dużym zaufaniem. Na rzece jest jak w górach, ciągle coś się zmienia. Kiedy powracam w te same miejsca i tak zawsze coś potrafi mnie zaskoczyć.
Czego nauczyła/uczy Cię woda?
Zarówno woda, pływanie jak i żeglarstwo uczą odpowiedzialności. Kiedy jest ładna pogoda, świeci słońce, wszystko jest w porządku, ale kiedy zacznie padać, pogorszą się warunki, wtedy wszystkie niedociągnięcia wyjdą na jaw, trzeba być na nie gotowym, gotowym na wszystko i to jest właśnie ta odpowiedzialność.
Bycie w drodze. Całe życie to jest tak naprawdę bycie w drodze. Na łódce mam spakowane swoje rzeczy, to jest moja gotowość na to nieprzewidywalne, które może nadejść w każdej chwili. Kiedy pojawiała się jakaś stresowa sytuacja, potrafiłem natychmiast działać, zabezpieczyć siebie, innych. Klar pokładowy musi być.
Bycie gotowym na każdą sytuację pozwala na bycie gotowym na koniec, daje szanę na dobry koniec. Przy wodzie są ludzie, którzy mają ukształtowane, wyprostowane charaktery. Bardzo wiele widzieli, woda im wiele pokazała i przekazała. Łatwo się z nimi porozumieć, są pomocni, życzliwi. Każdy każdemu pomoże, jeśli sytuacja tego wymaga, wszelkie podziały znikają.
Co Cię zaskoczyło podczas żeglugi?
Cały czas jestem zaskakiwany. Każdego roku. Nowe sytuacje są jak woda, wciąż zaskakują, poznaję ludzi, spotykam znanych i nieznanych, poznałem Was. Kiedy byłem harcerzem, bardzo pragnąłem zobaczyć żurawie. Słyszałem je, biegałem po polu z aparatem, lornetką, wiedziałem, że gdzieś tu są.
Minęło wiele lat, staję na Noteci na noc. Patrzę, a tuż przy mojej cumie lądują młode żurawie. Uszczypnij mnie, bo w to nie wierzę. Siedziałem na dachu, żeby się na nie napatrzeć. Wielkie, imponujące, dumne, no i ten klekot.
Opowiedz o swoim marzeniu, o Marzeniu Admirała.
Pływałem po rzekach, żaglówką, na której się nie mieściliśmy, pływanie było mało komfortowe, maszt przeszkadzał, zakładanie spodni na kolanach czy na zewnątrz nie było do końca przyjemne. Pojawił się pomysł, żeby stworzyć coś większego. Pomyślałem, że mogę się dzielić swoją pasją do pływania. Najpierw kadłub, robiłem go w wolnych chwilach, przez kilka lat. Brakowało czasu, a pracy było mnóstwo. Trzeba było wymienić poszycie dna, co okazało się straszną pracą, zatrudniałem ludzi, wszyscy uciekali. Jestem z natury rzemieślnikiem, więc koniec końców robiłem to sam.
Potem wszystkie prace się zatrzymały, miałem problemy z firmą. Zawirowania z formalnościami, błąd urzędnika z Warszawy, anulowany wniosek unijny. Później nastąpił intensywny rok pracy, zaistniała barka. Czarterowe próby upadły, więc pozostała dla przyjaciół. Wymyśliłem własne patenty, rozwiązania. To wszystko musi być bardzo proste i skuteczne, żeby się cieszyć pływaniem, a nie pisać prace doktorskie a propos pływania.
Na koniec chciałabym jeszcze zapytać Ciebie o filozofię życiową.
Tak jak mówiłem wcześniej, bycie w drodze, bycie gotowym. Dostrzegajmy potrzebujących, bo dobro, które się okaże, na pewno wróci.