Latem upał, czyli burze.
Zerwało nam dach nad częscią górnego pokładu. A bez dachu pada na wszystko. Dostało się kredensowi – stracił fornir na blacie i resztki blasku. Zmarniał, skurczył się i popadł w melancholię. Zaczął narzekać na dzisiejsze obyczaje, trzeszczeć i skrzypieć. Nieco zapadł się w sobie. Zaczął odstawać.
Łatwo powiedzieć – wynosimy. Ostatnio przesuwaliśmy go w sześciu. Na linach. Więc może porąbać utopić podpalić. Wystawić na allegro. Albo spakować, nadać za pobraniem i nie odebrać.
Rozkręcił się mebel – przedwojennych stolarzy kunsztem podszyty dał się rozłożyć na łapalne fragmenty. Dał się znieść po kawałku na dolny pokład. Dał się złożyć, spasować i nawet nic nie zostało. Podłogę trzeba było przyciąć. Z kuchni chwilowo zrezygnować.
Mówisz dach jeszcze dach. Może zostawić bo upał, bo teraz nie pada, bo nie ma już na co, bo znowu zerwie. Bo upał. A tu proszę – zza rogu wyłania się 130m2 folii. W ten upał. Czarnej.
I pięknie jest.